Disco, kebab i krokodyl. Wakacje przy wschodniej granicy
Artykuł jest częścią naszego cyklu #JedziemyWPolskę.
Jadąc do Okuninki od strony Włodawy trzeba uważać. Granica jest tak blisko, że telefony przełączają się na białoruską sieć.
Samego Bugu od strony drogi nie widać. Ale wiadomo, że gdzieś tam jest. Po drodze mijam kilka patroli straży granicznej.
Jest spokojnie i sielsko, momentami nawet dziko. Mijam lasy, pola i łąki, nad którymi latają bociany.
Nagle szok. Wjeżdżając do Okuninki, można odnieść wrażenie, że z Podlasia przenosimy się nad morze: do Mielna czy Władysławowa.
Na wąskiej uliczce - głównej arterii Okuninki - przechadzają się tłumy. Trudno się przecisnąć, a o parkowaniu można zapomnieć. Ludzie jedzą lody i gofry.
Nad miasteczkiem góruje diabelski młyn i rodzaj wysięgnika, który bardzo szybko kręci w powietrzu. Słychać głośny krzyk śmiałków, którzy zdecydowali się skorzystać z atrakcji. Odjazd.
"Miłość, miłość w Zakopanem" - śpiewa Sławomir z głośników przy strzelnicy. Wszystko się zgadza. Idealnie pasuje do tego miejsca.
Krokodyl
Choć ośrodki wypoczynkowe zaczęto budować w Okunince w latach 60., prawdziwą sławę miejscowość zyskała pod koniec ubiegłego stulecia. Wszystko za sprawą krokodyla, który miał zamieszkać w jeziorze.
- Według plotki, krokodyl uciekł z cyrku - opowiada Paweł Piskała, właściciel baru w Okunince. - Wieść gminna niesie, że zadomowił się w jeziorze i czyhał na turystów. W mediach pojawiło się sporo doniesień na ten temat, ludzie dzwonili do radia i opowiadali, że znaleźli na brzegu ogryzione kostki kurczaka, co miało być dowodem na jego obecność.
Według innej wersji legendy krokodyl został celowo wypuszczony do wody po tym, jak hodowca usiłował go nielegalnie przetransportować przez granicę.
Tak czy inaczej, turyści zaczęli odwoływać rezerwacje, do Okuninki przyjechał herpetolog (specjalista od gadów) oraz brygada nurków. I zaczęła się obława.
Krokodyla próbowano zwabić na przynętę, przeczesano dno jeziora, ale bezskutecznie.
Czy krokodyl faktycznie w jeziorze był? Nie wiadomo. Gada nigdy nie złapano. Podchwycono za to pomysł, jak go wykorzystać.
Biznes na legendzie
Lody krokodyla, maskotki w kształcie gadów, rejsy z krokodylem a nawet paintball "Krokodyl". Zielony gad uśmiecha się do turysty z co drugiego baneru reklamowego, których w Okunince, jak przystało na polski kurort, jest zatrzęsienie.
Krokodyl jest obecny wszędzie. Od drewnianej rzeźby na plaży, po nazwy wypożyczalni sprzętu wodnego.
- Każda miejscowość letniskowa powinna mieć coś charakterystycznego. No i tak się stało, że my mamy krokodyla - śmieje się pan Paweł. - Krokodyl stał się maskotką jeziora, i niezależnie od tego, czy faktycznie istniał, czy nie, w pewien sposób tworzy wizerunek Okuninki.
Dni krokodyla
Miejska legenda sprzed ponad 20 lat sprawiła, że Okuninka zyskała swoją maskotkę. Dostała nawet swoje święto.
Co roku w lipcu organizowano w Okunince "Dni Krokodyla".
- Można powiedzieć, że cały powiat przyjeżdżał - opowiada pan Paweł. - A do tego turyści z odleglejszych zakątków. Biznesowo dla nas to była bardzo ważna impreza.
Była, bo od dwóch lat "Dni Krokodyla" już się nie organizuje.
- Wcześniej organizowała je gmina, ale jak się okazało, że trzeba zorganizować imprezę masową, to się wycofała - mówi pan Paweł.
W 2019 roku przedsiębiorcy próbowali zorganizować imprezę sami. Byli już potwierdzeni goście, m.in. zespół "Bayer Full" i wykonawcy z Ukrainy czy Białorusi.
Na kilka dni przed startem "Dni Krokodyla" odwołano. Jak twierdzą organizatorzy, problemem były kłopoty logistyczne, m.in. zabezpieczenie imprezy przez policję, straż i służby medyczne.
W tym roku podejścia do gadziego święta nawet nie planowano. Na drodze stanęła pandemia koronawirusa.
Na pół gwizdka
Choć epidemii na pierwszy rzut oka w Okunince nie widać, właściciele letnich biznesów mówią, że jest. I generuje spore straty.
- No widzi pan jak jest. Ludzi mało, nic się nie dzieje - mówi pan Sebastian, właściciel jednego z popularnych klubów w Okunince. - Jakoś się utrzymamy, ale to będzie bardzo słaby rok.
Patrzę na tłumy, uciekające z plaży przed nadciągającym deszczem i nie wierzę.
- To co tu teraz widać, to jest tak na pół gwizdka - ocenia pan Paweł. - W szczycie sezonu, kiedy nie ma pandemii, w weekend potrafi przyjechać ponad 60 tys. osób.
W takie dni nawet mieszkańcy mają problemy z parkowaniem, do restauracji i barów ustawiają się kolejki, a na deptakach tworzą się korki.
To jednak turystów nie zraża. Sezon zaczyna się w majówkę i w rytmie disco polo trwa do końca sierpnia.
- Ja najbardziej lubię te ostatnie sierpniowe weekendy, gdzie turyści już powoli wyjeżdżają i zaczynamy się bawić my - mieszkańcy Okuninki - mówi pan Paweł. - Mamy wtedy całe jezioro dla siebie.
Okuninka vs morze
Woda jest, bary są, smażona ryba jest, plaża i wesołe miasteczko są. Nie sposób nie porównywać Okuninki z nadmorskimi kurortami.
Jak mówią sami turyści, którzy wybrali wakacje nad jeziorem, to porównanie Okuninka często wygrywa.
- Jest bliżej - mówi pani Ewa, turystka z Lublina, którą spotykam na deptaku. - Przyjeżdżam tu już kolejny rok z rzędu. Klimat fajny, woda czysta, a do tego imprezy, można się pobawić.
Turyści zwracają też uwagę na to, że w Okunince jest taniej. 3-pokojowy domek, z miejscami noclegowymi dla 9 osób, można wynająć już za ok. 300 złotych za dobę.
Niedrogo jest też w barach i restauracjach. Obiad dla jednej osoby kosztuje od 20 do ok. 25 złotych. Piwo w barze przy plaży od 5 do 9 złotych.
- No i jak się komuś znudzi leżenie na plaży, to zawsze można np. popływać - mówi pani Katarzyna, która przyjechała na urlop z Warszawy. - Wszędzie są rowery wodne, kajaki, a tam po drugiej stronie jeziora żaglówki.
Gdy niebo robi się pochmurne i zaczyna wiać, plażowicze uciekają. Na wodę wychodzą za to żeglarze i amatorzy desek windsurfingowych.
Warunki mają o tyle dobre, że kilka lat temu wprowadzono zakaz pływania po jeziorze pojazdami silnikowymi. Motorówkami pływa tylko policja i ratownicy.
- Klienci czasem pytają o motorówki, ale ja tam w sumie wolę, jak jest ten zakaz - mówi właściciel wypożyczalni sprzętu pływającego. - Jakoś tak spokojniej jest na tej wodzie i bezpieczniej.
Ostrożnie! Tam mogą być promile!
To, że Okuninka jest miasteczkiem imprezowym, widać od razu. Piwo leje się nie tylko w barach.
Po deptaku przechadzają się turyści z otwartymi butelkami, alkohol widać też na plaży, wśród leżących na kocach i ręcznikach turystów.
O bezpieczeństwo pytam szefa ratowników.
- W tym roku mieliśmy dwa utonięcia - mówi kierownik plaży. - Pierwsze to skok do wody, prawdopodobnie po alkoholu. Drugi przypadek to ćwiczenia wojskowe. Jeden z żołnierzy, którzy czasem trenują skoki ze spadochronem do jeziora, zasłabł i utonął.
Ale przypadków kąpieli po alkoholu jest wiele. Jak mówią ratownicy, starają się zwracać uwagę. Ale nie zawsze jest łatwo.
- Tłumaczymy, uczulamy, perswadujemy. Jestem z zawodu nauczycielem, więc siłą rzeczy wiem, jak to robić - mówi szef ratowników. - Zazwyczaj się udaje. Ale trzeba mieć oczy dookoła głowy, bo alkohol to najczęstsza przyczyna utonięć. Po nim włącza się brawura i tragedia gotowa.
Jezioro Białe widziało już różne przypadki, w tym zakłady o to, kto wpław przepłynie je całe.
- Teoretycznie mamy pilnować tylko kąpieliska, ale wiadomo, że jak coś się stanie na środku jeziora, to też reagujemy - mówi kierownik plaży. Przed chwilą wysiadł z łódki, którą patrolował brzeg.
Poza plażą, mimo tłumu ludzi i imprezowego klimatu, jest raczej bezpiecznie.
- Wiadomo, że jak są imprezy, ludzie się napiją, to do różnych sytuacji czasem dochodzi - opowiada właściciel sklepu. Gdy to mówi, przez ulicę przejeżdżają dwaj policjanci na quadach. - Ale tak zupełnie szczerze, nie pamiętam, kiedy ostatni raz doszło tu do jakiejś bójki. Wiadomo, jak ktoś szuka zaczepki, to znajdzie. Ale poza tym, jest spokojnie.
Disco w czasach pandemii
Wieczorem zazwyczaj Okuninka zamienia się w dyskotekę. W miasteczku działa kilkadziesiąt mniejszych lub większych klubów.
Problem w tym, że z powodu pandemii koronawirusa, imprez tanecznych nie wolno organizować.
- Różnie sobie radzimy. Jedni zamiast dyskoteki uruchamiają karaoke, inni organizują koncerty czy standup - opowiada pan Paweł.
Dziś wieczorem na scenie jednego z większych lokali występują komicy. Żarty są różne. Większość jest na tyle wulgarna, że rodzina z dziećmi, która planowała obejrzeć show, po kilku minutach rezygnuje.
Z kolei starsza widownia reaguje bardzo żywiołowo. Zwłaszcza pewien mocno już nietrzeźwy mężczyzna, ubrany w koszulkę z wizerunkiem jednego z polityków, który ubiegał się o urząd prezydenta.
- Chcecie, żeby go wy**ć? - pyta publiczności jeden z komików, po kilkukrotnym zwróceniu uwagi. Widownia głośno krzyczy, że tak. W końcu, po interwencji ochrony mężczyzna przestaje przeszkadzać.
Gdy show się kończy, na scenę wchodzi DJ. Głośna muzyka zagłusza rozmowy przy stołach. Niektórzy wstają i próbują tańczyć. Ochrona grzecznie prosi, aby usiedli.
- Ludziom brakuje takich imprez - mówi właściciel jednego z lokali. - Trudno im wytłumaczyć, że nie można.
Inny lokal organizuje karaoke.
- Siada na kanapie i patrzy prosto w oczy. Ja patrzę jej na d**ę, bo po coś przyszła w nocy - śpiewa mieszane trio. Imprezę prowadzi muzyk disco polo.
W repertuarze są też inne hity. Po "Nie płacz Ewka" przychodzi czas na "Autobiografię". Na razie nikt nie próbuje tańczyć.
#JEDZIEMYWPOLSKĘ
Jeśli w Twojej miejscowości dzieje się coś ważnego, ciekawego, poruszającego - zgłoś się do nas za pośrednictwem platformy dziejesie.wp.pl